Who Killed Santa Claus? (1941) / The Bellman (1945)
Święty Mikołaj nie żyje. Świąt nie będzie. Kaput. Martwy na amen. Leży w śniegu pośród majestatycznych szczytów, lodowaty niczym cycek mniszki. Diagnoza: morderstwo z zimną krwią. Któż jednak mógł dopuścić się tak strasznego czynu i zrujnować ów najpiękniejszy okres w roku? Czy był to jeden z mieszkańców położonej w alpejskich górach wioski? Czyżby poczciwy na pierwszy rzut oka twórca globusów? A może powracający z wieloletniej tułaczki, dotknięty trądem baron?
Who Killed Santa Claus? to komedia kryminalna umiejscowiona w bajkowych wręcz okolicznościach przyrody, do cna przesiąknięta duchem Świąt Bożego Narodzenia. Nie mylić jednak z „przesłodzona”. Stojący za kamerą Christian-Jaque umiejętnie odmierza proporcje, mieszając pokrzepiającą rozrywkę sezonową z romansem, delikatnym humorem i składnikiem podstawowym: tajemnicą brutalnego morderstwa. Jest więc miejsce zarówno na ciepło domowego ogniska, jak i nieco bardziej pochmurne tony, również te zza kulis. Obraz był bowiem pierwszym filmem wyprodukowanym przez owiane złą sławą Constantin Films, francuską wytwórnię filmową finansowaną przez Niemców w trakcie okupacji.
Dla francuskiej publiki źródła finansowania najwyraźniej nie grały większej roli, bowiem film Jaque’a odniósł w tamtejszych kinach ogromny sukces, stając się pierwszym z wielu hitów istniejącego zaledwie cztery lata studia (jednym z nich był opisywany przeze mnie w cyklu Cité Obscure Kruk [1943]). Ciężko zresztą w tym przypadku dziwić się dużej frekwencji, bo mamy do czynienia z pozycją nader wdzięczną, w pełni wykorzystującą specyfikę świątecznej baśni i umiejętnie grającą suspensem. Zdjęcia do filmu powstawały zarówno w studiu (Neuilly Studios w Paryżu), jak i w plenerze (miejscowość Chamonix we francuskiej części Alp), co przydaje produkcji rozmachu i klimatu: to film, w którym śnieżna sceneria odgrywa kluczową rolę, jest wręcz jednym z bohaterów historii. Jaque ma ponadto oko do dopieszczonych kadrów, a od czasu do czasu i jakąś szaloną jazdą kamery potrafi zaskoczyć. Gdy dodamy do tego kapitalną obsadę aktorską złożoną z wysokiej klasy profesjonalistów, to otrzymamy pozycję, której w okresie świąteczno-zimowym chyba jedynie ostatni gbur i chamidło byłby w stanie odmówić uroku i polotu.
Powstały cztery lata później (zdjęcia kręcono jeszcze za okupacji, lecz film ujrzał światło dzienne już we wolnej Francji) The Bellman — inne dzieło Jaque’a — zaczyna się od solidnego ciosu. Całkiem dosłownie. Tytułowy dzwonnik (Lucien Coëdel) mieszka w chacie położonej na górskiej przełęczy, gdzie pośród śnieżyc za pomocą swego dzwonka wskazuje drogę wędrowcom. Z racji profesji mężczyzna ma naturę samotnika i mizantropa, do tego para się czarną magią. Podlec rzuca uroki na zamówienie, knuje intrygi, a czasem i „dopomoże” losowi rękoczynem, jak to ma miejsce właśnie we wstępie, gdy rzutem kamienia zabija wędrownego handlarza, po czym kradnie znalezioną u boku trupa sakwę pieniędzy. Świadkiem zajścia jest mieszkaniec pobliskiej wioski, w którego córce diaboliczny dzwonnik skrycie się podkochuje. Morderca omamia cichego wspólnika, nakazując mu dotrzymanie tajemnicy, a tymczasem w alpejskim miasteczku roznosi się wieść o ponurej zbrodni i jednocześnie szerzą domniemania co do tego, kto mógł być sprawcą….
Who Killed Santa? mieszało pokrzepiający humor z intrygą kryminalną, The Bellman to już opowiedziane stuprocentowo serio (nie licząc drobnych akcentów humorystycznych łagodzących nieco ton) studium małomiasteczkowej psychozy, z całym prowincjonalnym zapasem zaprzaństwa i skłonności do ferowania wyroków, a co za tym idzie — również przemocy. Motłoch jest bowiem niebezpiecznym narzędziem w rękach wszelkiej maści manipulatorów i szarlatanów — trudno oprzeć się wrażeniu, że Christian-Jaque u smutnego kresu III Rzeszy snuje alegorie co do jej przywódców, cokolwiek jednak spóźnione. Również obecny tu wątek miłosny nie niesie ze sobą zbyt wiele optymizmu, stanowiąc głównie przyczynek do rozważań na temat podziałów klasowych i materialistycznych postaw życiowych.
Obowiązkowy happy end jedynie w nieznacznym stopniu osładza cierpkie nuty nagromadzone w wywiedzionej z powieści Claude’a Boncompaina fabule. To również baśń, tyle, że eksplorująca znacznie mroczniejsze zakamarki, niż miało to miejsce w przypadku wspomnianej historii o zabójstwie Świętego Mikołaja. Taka z nieodzownym morałem, który najłatwiej byłoby podsumować biblijnym „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Finałowe moralne zwycięstwo wydaje się jednak mało satysfakcjonujące, wyrządzone bowiem przez knowania dzwonnika szkody są tak naprawdę emanacjami skrzywionego ducha żyjącej w pozornej harmonii alpejskiej społeczności, której kręgosłup moralny tak łatwo było złamać. Zarówno Who Killed Santa?, jak i The Bellman snują w zasadzie tę samą przypowieść o ludzkiej chciwości, osadzoną w otulonej puszystą bielą scenerii. I w obu przypadkach śnieg jedynie na krótko przykrywa dowody potwornych zbrodni, przypominając, że idealnej jeszcze nie wynaleziono, a najpóźniej na wiosnę prawda i tak wyjdzie na jaw.
Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.